Większość ekipy jechała z Gdyni, więc spotkaliśmy się już w autobusie szynowym. Na miejscu, w Gdańsku Osowej, byliśmy po 20 minutach jazdy. Poczekaliśmy jeszcze z 10 minut i uznając, że nikt więcej się już nie pojawi ruszyliśmy na szlak. I właśnie wtedy dogoniła nas Agnieszka, która przyjechała autobusem z Gdańska Oliwy. I teraz już w zgrabnym, 6-osobowym składzie pomaszerowaliśmy dalej. Pogoda była rewelacyjna, lekki mróz i piękne słońce. Na otwartym terenie co prawda trochę wiało, ale w późniejszej części wycieczki wiatr był zupełnie nieodczuwalny.
Po przejściu przez tory kolejowe poszliśmy w kierunku jeziora Wysockiego, po czym obeszliśmy je. Na jeziorze samotny wędkarz łowił ryby spod lodu. Nad jeziorem po raz pierwszy mieliśmy przedsmak tego co nas może czekać dalej. Miejscami śniegu było do kolan… Ale zarówno pogoda, jak i humory cały czas nam dopisywały, więc wędrówka mijała w przyjemnej atmosferze. Przy pierwszej okazji padł pomysł zrobienia aniołków na śniegu, ale ostatecznie skończyło się na padzie na plecy w miękki puch. Odchodząc od jeziora weszliśmy w zabudowania, minęliśmy rozpościerające się po lewej stronie jezioro Osowskie i weszliśmy do lasu.
W tym miejscu szlak był jeszcze przetarty; widać było, że jest to popularne miejsce spacerów dla okolicznych mieszkańców. Planowaliśmy wejść na Górę Studencką, która jest najwyższym miejscem na terenie Gdańska (180 m n.p.m.). Ale tak dobrze bawiliśmy się na Końskich Łąkach, że ostatecznie zapomnieliśmy o tym celu… Za to podczas wygłupów rzucaliśmy się w miękki śnieg, były zapasy, sesja foto, a nawet zrobiliśmy odcisk twarzy w śniegu (tak dokładny, że widać nawet brwi…).
Dalsza część trasy była już zupełnie nieprzetarta – śnieg do połowy łydki, a miejscami po kolana. Szedłem jako pierwszy, torując. I tylko dziewczyny narzekały, że za duże kroki robię… Gdy doszliśmy do linii kolejowej i wiaduktu spotkaliśmy uczestników szkolenia Grupy Poszukiwawczej Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach marszu, podczas których ja torowałem szlak, dziewczyny godnie szły za mną (już nie narzekając na wielkość kroków), a Michał i Piotr na szarym końcu fotografowali ptaszki (na drzewach..) dotarliśmy do tytułowego „Źródła Marii”.
Po krótkim postoju przy źródełku poszliśmy dalej. Przeszliśmy przez wiadukt nad obwodnicą, następnie przez osiedle Fikakowo, po czym udaliśmy się jak najkrótszą drogą do pizzerii. To już staje się fajną tradycją, że na zakończenie wędrówki lądujemy w knajpie, gdzie wymieniamy się wrażeniami, oglądamy zdjęcia i… zaspokajamy nasz wilczy apetyt! Kolejna weekendowa wędrówka zakończona… Zdecydowanie zaliczam ją do udanych!