Pojęcia:
Cabana – tradycyjny domek na samej plaży lub w jej bliskim pobliżu na Sri Lance, marzenie większości ludów północy, np. Polaków
Lokales – kiedyś nazywany tubylcem lub miejscowym, ale teraz się tak mówi, generalnie mieszkaniec lokalnej społeczności
Arak – całkiem dobra lankijska gorzała, wali w głowę jak nasza żytnia
Mugga – środek przeciw komarom tropikalnym zawierający DEET, straszne paskudztwo!
Mugga 50% – to prawdopodobnie ten środek (ale pewnie słabszy) Amerykanie zrzucali na Wietnam podczas wojny, nie wiadomo dlaczego nie jest na liście broni chemicznej
Być na Sri Lance i nie nocować w cabanie?!
Po takiej pytanio-deklaracji jednej z uczestniczek tegorocznej wyprawy Apetyt na Świat na Sri Lankę, nie było innego wyjścia jak zapewnić taką atrakcję naszym uczestnikom.
A, że u nas od słów do czynów przechodzi się niemal jednocześnie, więc Agnieszka z Piotrem będąc na Sri Lance z Młodymi Odkrywcami kilka dni przed moją grupą dość spontanicznie zarezerowowali nam pobyt właśnie w cabanie.
Mniej więcej w połowie naszej wyprawy, po zwiedzaniu centralnej części wyspy skierowaliśmy się na jej południowe wybrzeże i po całodniowym safari w Parku Narodowym Yala wsiedliśmy w lokalny autobus do Tangalle.
Wysiadamy na jedynym dworcu autobusowym w Tangalle i po sprawdzeniu, że do naszej wymarzonej cabany mamy około 30 min marszu decydujemy się na złapanie tuk-tuka.
Przyjazne machnięcie w stronę postoju tych małych motorowych wehikułów, zwyczajowe krótkie targowanie się co do ceny za przejazd i już mkniemy wśród pięknej, ciepłej lankijskiej nocy w poszukiwaniu naszej wyczekiwanej cabany. Kierowcy kilkukrotnie zatrzymują się i konsultują między sobą co do kierunku jazdy, dzwonią w bliżej nie znane nam miejsca, co zaczyna nas lekko zastanawiać, czy aby napewno wiedzą, gdzie mają nas odtransportować…
Białe zęby i ich właściciele
Zajeżdżamy na prawdopodobne miejsce naszego noclegu, wyskakujemy z tuk-tuków i nieśmiale otwieramy bramę… Padają zwyczajowe w tego typu sytuacjach stwierdzenia „to nie tu…”, „nie, to napewno tu…”.
W czasie, gdy my dzieliliśmy się wątpliwościami, czy trafiliśmy w odpowiednie miejsce tuk-tuki odjechały…
Nagle z głębi posesji doszedł nas odgłos ożywionej dyskusji i w naszym kierunku ruszyło kilku mężczyzn. W mojej głowie pojawiło się pytanie „Idą bić, czy witać?”. Na szczęście po krótkiej chwili z ciemności wyłoniły się pierw białe zęby, a następnie ich właściciele z uśmiechem od ucha do ucha.
W sumie cała piątka, która zaczęła nas witać okazała się bardzo miłą gromadką, wśród której był sam Jego Wysokość Właściciel, Manager, pomocnik Managera, Kucharz i jeden koleś, którego funkcji nie udało nam się odgadnąć przez cały pobyt.
Jest godzina 23:00, a my jesteśmy po całym dniu podróży z Ella do Yala, safari i podróży do Tangalle, czyli… jest głód! Pytam więc nieśmiało gospodarzy, „czy jest szansa na kolację?”. „Oczywiście ale to zajmie około 1 godziny” – deklaruje Właściciel. „Dobrze” odpowiadam, instynktownie podejmując decyzję za całą grupę. A raczej mój żołądek robi to za mnie. Jednak po chwili zastanawiam się „dlaczego godzina?”. Albo Panowie nie ogarniają albo… w sumie nie wiem…
Rzucamy plecaki w pokojach. Wow! Całkiem ładnych pokojach!
1, 2, 3… 8 piw
Następnie schodzimy na parter, gdzie na werandzie serwowana ma być nasza kolacja. Patrzymy na pojedyncze stoliki rozstawione po werandzie… przy każdym 2 krzesła… Rozumiemy się bez słów, w końcu jesteśmy na Sri Lance razem już od tygodnia. Zsuwamy 4 stoliki, ale co z gospodarzami?
Przecież przyjechaliśmy tutaj poznawać prawdzią Sri Lankę, a nie tylko korzystać z jej turystycznych uroków. Dokładamy jeszcze 2 stoliki. No! Teraz to wygląda dość godnie. Tylko stoły są puste, a odwodnienie w tropikalnym klimacie może być bardzo niebezpieczne dla zdrowia, więc urzejmie prosimy Managera o duże piwo dla każdego z nas. 1, 2, 3… 8 i każdy cieszy się, że tak smacznie uniknął odwodnienia;)
Po krótkiej chwili wszyscy upewniamy się, że zażegnaliśmy ryzyko odwodnienia na dobre i powtarzamy 1, 2, 3… 8 piw.
W oczekiwaniu na kolację widzimy dość niebezpieczną sytuację. Z racji, że jest już wieczór i zaczęły kąsać moskity Robert vel Preppers (nie było podczas całej wyprawy takiej rzeczy, której Robert by nie miał w swoim plecku) wyciąga Muggę i zaczyna się spryskiwać. Ale to nie jest zwykła Mugga to jest Mugga 50%! Tradycyjna Mugga ma w swoim składzie około 10% DEET, więc od tego momentu każdy stara się trzymać blisko Roberta, gdyż stężenie Muggi, którą ma na sobie skutecznie zabezpiecza całą grupę. W momencie, gdy Robert wstaje i idzie do toalety w promieniu 5 metrów spadają na ziemie wszystkie komary, a psy uciekaja z podkulonym ogonem 😉 😀
Morski kurczak
W tej chwili wchodzi na salę sam Jego Wysokość Właściciel w kuchennym fartuchu i oznajmia nam: „Sea chicken”! Grupa odpowiada chórem „OK”.
Na talerzu każdego z nas ląduje grillowana ryba nazywana kurczakiem morskim o ścisłym białym mięsie przypominającym w smaku pierś kurczaka oraz wyborna sałatka z świeżych warzyw. Teraz rozumiem! Na taką kolację warto czekać godzinę!
Zajadamy się jak nigdy dotąd na Sri Lance, słychać jedynie „Mmmmm…”, „Mniammm…”, „Pychaaaa…,”Ja pier… ale dobre”!!! 😀
Po zaspokojeniu potrzeb pierwszego rzędu nadchodzi czas na bliższe poznanie naszych gospodarzy. Zawsze tak robimy podczas naszych wypraw. Kto lepiej pozna nas z miejscem, w którym jesteśmy niż lokalsi?
Właściciel okazuje się prężnie działającym biznesmanem. Pola cynamonu, cztery kutry rybackie, w zeszłym roku wszedł w branżę turystyczną i postawił cabanę. Jestem pod wrażeniem. Gen przedsiębiorczości rozwinięty jak u Polaków we wczesnych latach 90tych!
Nagle miła atosfera pryska jak bańka mydlana!
Koniec części 1… ciąg dalszy nastąpi!
Kontynuacja wpisu o przygodach na Sri Lance:
Ech… Ci Polacy! Czyli jak spustoszyliśmy cabanę – część 2
1 komentarz
[…] Czytaj: Ech… Ci Polacy! Czyli jak spustoszyliśmy cabanę – część 1 […]