Ten wpis jest kontynuacją poprzedniego wpisu o przygodach na Sri Lance:
Ech… Ci Polacy! Czyli jak spustoszyliśmy cabanę – część 2
„Nie, no nie wierzę” rzucam, gdy kalkulator mojego smartfona pokazuje finalny wynik 5500 LKR, co oznacza około 150 pln na osobę!
Dwie kolacje, dwa śniadania, obiad, wszystko pyszne i zdrowe, wszystkie owoce morza złowione i przyrządzone przez Właściciela, świeże owoce, piwo.
Do tego gratisy w postaci kalmarów i krabów jako przegryzka do piwa.
„Wszystko OK Wojtek?” pyta Manager
„Nawet bardzo OK…” rzucam z wyraźnymi trzema kropkami na końcu, co ewidentnie cieszy Managera, który oznajmia, że to specjalna cena dla nas.
Tak to już bywa podczas podróży, że dla niektórych ludzi od samego zarobku ważniejsze jest uznanie dla niego i jego kraju wyrażone w szczerym zainteresowaniu, wspólnej rozmowie, zaproszeniu do wspólnego posiłku.
Regulowanie rachunku okazało się nie być ostatnią ciekawostką w dniu naszego wyjazdu. Mija kilka minut, gdy zza rogu wyłania się Manager i z czcią podaje mi zeszyt. Myślę sobie… w sumie nie wiem co myśleć… Zeszyt?
Manager jednak dlatego jest managerem bo zna się na swojej robocie i zeszyt, który mi wręczył jest głównym kanałem marketingowym jego cabany! Zeszyt to taki a’la pamiętnik do wpisywania rekomendacji przez gości, którzy mieszkali w tym miejscu.
Otwieram, patrzę, a tam kilkanaście wpisów… mało myślę…
Manager widocznie zauważając moje zdziwienie co do niewielkiej liczby wpisów mówi: „Wojtek jestem tu managerem od niedawna, więc dopiero co założyłem ten zeszyt”. Odpowiadam: „Aha”.
Miła dedykacja
„Wiesz myślę też o ulotkach… a może nawet o stronie internetowej… ale to jeszcze nie teraz”. Manager rozbroił mnie swoją szczerością :D. „Ale na razie będzie super jak wpiszecie mi się do zeszytu po polsku i po angielsku, a ja jak spotkam kogoś to będę mu ten zeszyt pokazywał i miał potwierdzenie, że nasi goście byli zadowoleni”.
Co było począć? Napisaliśmy miłą dedykację polsko-angielską, wkleiliśmy naklejki Apetyt na Świat, dziewczyny narysowały kwiatuszki i serduszka, Robert podpisał się Mugga Man.
Jak to w takich chwilach bywa pożegnaniom nie było końca. Były wymiany namiarami na siebie na FB, pogróżki typu „Ja tu jeszczę wrócę!”, ktoś uronił łezkę, ktoś dostał buziaka, że aż na brązowej skórze było widać rumieńce 😉
W momencie, gdy nasi gopodarze odprowadzali nas do bramy, gdzie czekały już na nas zamówione tuk-tuki Manager ciągnąc mnie za rękaw rzucił szybko „Wojtek przed następnym przyjazdem daj mi proszę znać wcześniej, postawimy jakiś mały składzik na piwo”.
I jak tu nie kochać Lankijczyków? <3
Koniec części 3… ostatniej…
Sri Lanka – raj 5 stopni od równika
1 komentarz
mysle ze kazdy Lankijczyk nawet z dwoma zeszytami za 5500 przyrzadza taki zestaw nawet z drogim u nich przeciez – piwem.