Wyjazd w Beskid Żywiecki okazał się wyjazdem dość kameralnym – ostatecznie zespół liczył 3 osoby. Podróż zaczęła się 11 października 2012 roku o godzinie 18:02 na dworcu kolejowym w Gdyni. Około półtorej godziny później na dworcu w Tczewie do pociągu wsiadła Kasia, a kilkadziesiąt minut później w Malborku Tomek. Po spokojnej podróży w miłym towarzystwie (piersiówka z wiśnióweczką parę razy zatoczyła koło w przedziale) dotarliśmy nad ranem do Krakowa. Co prawda to jeszcze nie był koniec naszej kolejowej podróży, ale od tego miejsca, z każdym przejechanym kilometrem, coraz bardziej czuliśmy bliskość gór. Około 8:20 dojechaliśmy do Suchej Beskidzkiej, gdzie opuściliśmy pociąg i prosto z dworca ruszyliśmy na szlak.
Kiedyś w Suchej Beskidzkiej żył sobie smok. Zwano go Kicek. Pewnego dnia tak chciało mu się pić, że wypił całą wodę. Od tego czasu miejscowość nazywa się Sucha. Mieszkańcy tak się poirytowali tym faktem, że wypędzili smoka z osady. Od tego czasu miejscowość zwie się Sucha bez Kicka…
Dzień 1 – Czas zacząć przygodę
Naszą wędrówkę zaczęliśmy czerwonym szlakiem (swój początek bierze przy dworcu PKP) i po kilkunastu minutach (uczciwie trzeba przyznać, że co najmniej kilka minut straciliśmy na szukanie szlaku, który nagle się urwał…) dotarliśmy do wzgórza na obrzeżach Suchej Beskidzkiej. Znajduje się tam pamiątka po cmentarzu cholerycznym, który funkcjonował kiedyś w tym miejscu. Powstał on w połowie XIX wieku, kiedy miasto nawiedziła epidemia tyfusu i cholery. Ofiary epidemii chowano na zboczu góry Magurka – w zbiorowych mogiłach. Nie ma już po nich żadnego śladu. Jedynie krzyż ustawiony na skraju lasu upamiętnia tamte straszne dni.
W tym roku [1847] głód, nędza i tyfus doszły do najwyższego stopnia, nie ma człowieka, który by coś podobnego zapamiętał. Po kilkunastu zmarłych zwożono codziennie na cmentarz, na polach, po drogach, krzakach, w stodołach i piwnicach znajdowano umarłych […] wynędzniałe i opuchłe postacie snuły się bez ustanku i jak muchy padały; niektórzy, konając wołali chleba i z chlebem w ręku i ustach umierali. […] Dawniej nikogo, choć najuboższego, nie chowano bez trumny, teraz chowano bez trumny i takich, którzy nie byli ubodzy. By się przekonać o nędzy, dość będzie powiedzieć, że umarło w tym roku 1489, a narodziło tylko 156.
Po krótkiej wędrówce czerwonym szlakiem dotarliśmy do rozległej łąki na zboczu, z której rozlegał się widok na Suchą Beskidzką. Tu zrobiliśmy sobie przerwę na śniadanie. Napiliśmy się gorącej kawy i herbaty, przegryźliśmy drożdżówki kupione w Suchej i ruszyliśmy dalej. Poranek był dość chłodny, na trawie osadzał się szron. Dalej szlak wiedzie lasem, coraz wyżej i wyżej. Po pewnym czasie dotarliśmy do wygodnej drogi, z której rozpościerał się przepiękny widok na Beskid Mały i grzbiety Beskidu Makowskiego.
Wędrując na zmianę polankami i lasem dotarliśmy do miejsca, gdzie pojawiły się znaki szlaku niebieskiego. Krótkie, ale strome podejście lasem i już po kilkunastu minutach osiągnęliśmy zabudowania osiedla Magurka. Stąd rozpościera się niesamowity widok na Pasmo Polic i potężny masyw Babiej Góry z licznymi żlebami na północnych stokach, w których zalegał śnieg. Po krótkim odpoczynku pod sklepem „Josef” ruszyliśmy w kierunku centrum osiedla Przysłop. Po wejściu na żółty szlak doszliśmy do małej łąki, na której postanowiliśmy zrobić sobie dłuższą przerwę obiadową. Fasola po meksykańsku przyrządzona na kuchence gazowej i skonsumowana na świeżym powietrzu smakowało rewelacyjnie. A do tego te widoki na pasma gór… Coś wspaniałego. Było słonecznie i bardzo ciepło – oj nie chciało się nam ruszać z tej łąki…
Po obiedzie czekało nas strome podejście lasem, na szczyt Kiczory (905 m n.p.m.), skąd rozpościera się piękny widok na dolinę Skawicy, długi wał Pasma Polic oraz łagodne grzbiety Beskidu Makowskiego i Wyspowego w oddali. Następnie lasem przeszliśmy do przełęczy Kolędówki, a stamtąd do przełęczy Opaczne. Znajduje się tu prywatne schronisko, w którym zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek i kawę. Było już późne popołudnie, a na szlaku do tej pory spotkaliśmy raptem 2 osoby – rowerzystów. Ze schroniska ruszyliśmy w kierunku Jałowca. Ponieważ było już dość późno zaczęliśmy się zastanawiać, czy zdobywać szczyt, czy jednak przed nim skręcić na szlak ku Zawoi. W podjęciu decyzji pomógł nam napotkany na szlaku grzybiarz (jak się potem okazało właściciel schroniska Opaczne).
Zdecydowaliśmy się wejść na Jałowiec (1111 m n.p.m.) – gdy tam dotarliśmy słońce już zachodziło. Na szczycie było niezwykle wietrznie i szybko się stamtąd zwinęliśmy. Gdy wracaliśmy do rozwidlenia szlaków zrobiło się już ciemno. Wyciągnęliśmy latarki czołówki i niebieskim szlakiem skierowaliśmy się ku Zawoi, gdzie zaplanowaliśmy nocleg. Wędrowanie w nocy, przez las, w świetle latarki było dla nas niesamowitym przeżyciem. Samo zejście do Zawoi zajęło nam jeszcze prawie 1.5 godziny. Następnie przeszliśmy całą wieś (straaasznie długa – największa wieś w Polsce) i około 22 dotarliśmy do karczmy „Styrnol”. Zjedliśmy kolację i udaliśmy się na nocleg. Dzień okazał się niezwykle długi i wyczerpujący. Nie minęło wiele czasu a wszyscy już spaliśmy…
Dzień 2 – Ku Małej Babiej Górze…
Po trudach dnia poprzedniego dzień drugi musiał być znacznie lżejszy… Zjedliśmy śniadanie i wkrótce ruszyliśmy czarnym szlakiem w stronę schroniska PTTK na Markowych Szczawinach. Poranek był dość mglisty i mokry – podążając w górę widzieliśmy jak pobliskie zbocza i szczyty toną w chmurach. Po minięciu ostatnich zabudowań weszliśmy do lasu i praktycznie większa część trasy drugiego dnia wiodła lasem – czasami były to łagodne ścieżki, innym razem strome podejścia, kamienne stopnie, czy przejścia przez potok. Wkrótce dotarliśmy do granicy Babiogórskiego Parku Narodowego. Droga do schroniska nie jest długa, ale mieliśmy sporo czasu i zbytnio się nie spieszyliśmy. Na miejsce dotarliśmy wczesnym popołudniem.
Schronisko PTTK Markowe Szczawiny to najstarsze polskie schronisko w Beskidach Zachodnich (powstało w 1906 roku z inicjatywy Hugona Zapolowicza). Powstało w odpowiedzi na niemieckie schronisko Beskidenverein założone rok wcześniej pod szczytem Babiej Góry.
Przed schroniskiem zaczęliśmy sobie gotować obiad – gęsta owsianka na mleku – z jagodami… Palce lizać! Po obiedzie zameldowaliśmy się w schronisku, udaliśmy się do pokoju, chwilę odpoczęliśmy i zdecydowaliśmy ruszyć na Małą Babią Górę. Najpierw weszliśmy czerwonym Głównym Szlakiem Beskidzkim na przełęcz Brona (1408 m n.p.m.). Było późne popołudnie i słońce oświetlało przełęcz i okoliczne szczyty pięknym miękkim światłem. Po wykonaniu kilku zdjęć żwawo ruszyliśmy na szczyt Małej Babiej Góry. Dotarliśmy tam tuż przed zachodem słońca. Z przyjemnością uwieczniliśmy tę piękną scenerię naszymi aparatami fotograficznymi.
Gdy zaczęło się ściemniać wróciliśmy na przełęcz Brona, by stamtąd w świetle latarek wrócić czerwonym szlakiem do schroniska. Zjedliśmy kolację, wypiliśmy kilka piwek, pograliśmy w planszówki i wróciliśmy do pokoju. Musieliśmy się wyspać, bo następnego dnia czekała nas wczesna pobudka…
Dzień 3 – Danie główne
To już trzeci, ostatni dzień naszej wyprawy… Ale dzień najważniejszy – tego dnia zrealizowaliśmy główny punkt programu: wejście na Babią Górę (1725 m n.p.m.) i podziwianie wschodu słońca ze szczytu. Wstaliśmy o 4 rano i chociaż mieliśmy chwilę zwątpienia to szybko się zebraliśmy (tylko podstawowe wyposażenie – resztę zostawiliśmy w schronisku) i ruszyliśmy na szlak. Było ciemno, zimno i bardzo pochmurno. Jak poprzedniego dnia ruszyliśmy czerwonym szlakiem na przełęcz Brona. Tam nasze obawy się potwierdziły – pogoda była fatalna, chmury bardzo nisko i nic nie zapowiadało, by miało się to zmienić… Praktycznie cały masyw Babiej Góry schował się w chmurach, a w takich warunkach o podziwianiu wschodu słońca mogliśmy zapomnieć… Ale postanowiliśmy nie rezygnować z naszego zamierzenia. Szliśmy na górę główną granią. Mgła i chmury sprawiły, że widoczność ograniczała się do 10 metrów. Porywisty wiatr dodatkowo utrudniał wejście. Wilgoć, która osadzała się na naszych ubraniach niemal od razu zamarzała. Wszystko to sprawiało, że wejście było niezwykle emocjonujące i dawało posmak walki z siłami natury. Niesamowite wrażenie. Gdy wyszliśmy na otwarty teren wiatr stał się jeszcze silniejszy. I w takiej scenerii w pewnej chwili ujrzeliśmy przed sobą majaczący świecący punkt. Po chwili drugi, trzeci i kolejny… Podskakiwały i zbliżały się do nas w szybkim tempie. Przez chwilę zachodziliśmy w głowę co to u licha jest. Ale niebawem te punkty nas minęły i okazało się, że to grupa około 10 biegaczy (tak! biegaczy!), którzy sobie o zmroku, w górach uprawiają jogging…
Na szczyt dotarliśmy około godziny 6:30 i razem z innymi osobami czekaliśmy na wschód słońca (planowany na 7). Na szczęście na szczycie Babiej Góry z kamieni ułożono ścianę, która chroni przed wiatrem. Oczywiście w takich warunkach o podziwianiu wschodu słońca mogliśmy zapomnieć. Po godzinie zaczęliśmy schodzić na przełęcz Brona. Co prawda czuliśmy ogromny niedosyt, ale też satysfakcję, że w takich warunkach udało nam się wejść na szczyt.
Po powrocie do schroniska zebraliśmy swoje rzeczy, przebraliśmy się w suche ciuchy (wilgoć na szczycie zrobiła swoje) i zeszliśmy na dół, by zjeść późne śniadanie. Pochłonęliśmy resztę naszych zapasów przyrządzając kombinację zupek chińskich, kabanosów i pieczywa… Potem zielonym szlakiem ruszyliśmy w dół, w kierunku Zawoi. Dotarliśmy tam wczesnym popołudniem.
Z Zawoi ruszyliśmy busem do Suchej Beskidzkiej, gdzie dotarliśmy po 50 minutach. Ponieważ pociąg powrotny mieliśmy dopiero po 22 to postanowiliśmy coś zjeść i wybrać się na zwiedzanie Suchej. Najcenniejszym zabytkiem jest renesansowy zamek zwany „Małym Wawelem”, pochodzący z XVI wieku. Dookoła niego rozpościera się piękny, jednak zaniedbany park. Gdy już zaczęło się ściemniać wróciliśmy do centrum, gdzie mieści się stylowa drewniana karczma „Rzym” z XVIII wieku. Została rozsławiona przez Adama Mickiewicza w balladzie „Pani Twardowska”. To właśnie tutaj miało dojść do spotkania Twardowskiego z Mefistofelesem. Tutaj także swoje łupy liczyli beskidzcy zbójnicy.
My w karczmie raczyliśmy się grzanym winem oraz diablikiem (grzane wino ze spirytusem). Niestety wszystko co dobre szybko się kończy… Wkrótce musieliśmy udać się na dworzec kolejowy. Nie minęło wiele czasu, gdy położyliśmy się w s,woich kuszetkach i już spaliśmy zmęczeni atrakcjami dni poprzednich…
Żal było wracać… Ale wszyscy mocno naładowaliśmy sobie baterie i obiecaliśmy, że jeszcze tu wrócimy!