Na wstępie należy wyjaśnić dlaczego nasze przejście Jarem Raduni opisujemy jako pseudo-zimowe… Otóż nie pamiętam, by zimą temperatury były tak wysokie jak w tym roku. Głęboko w Jarze, osłonięci od wiatru mieliśmy wrażenie, że raczej jest wiosna. I tylko brak liści na drzewach wskazywał na to, że jest inaczej…
Dokładnie o 7:30 wszyscy uczestnicy wycieczki byli w komplecie w holu wyremontowanego dworca kolejowego w Gdyni. Po krótkim przywitaniu udaliśmy się na peron, gdzie już czekał autobus szynowy. Szybko zajęliśmy miejsca i po chwili byliśmy już w drodze. Jechaliśmy do stacji Babi Dół i po drodze zastanawialiśmy się, czy z uwagi na kiepski stan dwóch mostków przez Radunię będziemy w stanie pokonać początkowy odcinek szlaku.
Zaraz po tym jak wysiedliśmy na docelowym przystanku szybka, męska decyzja Pań sprawiła, że jednak postanowiliśmy spróbować. Po chwili byliśmy już na niebieskim szlaku (Szlak Kartuski), by po kilku minutach wejść w las. Wspaniałe rześkie powietrze i dodatnia temperatura sprawiały, że spacer był niezwykle przyjemny i orzeźwiający.
Po około pół godzinie dotarliśmy do jaru i do rzeki, a także do pierwszego mostku. Rzeczywiście jego stan nie nastrajał optymistycznie, chociaż i tak wyglądał o niebo lepiej niż latem… Powoli, ostrożnie przeszliśmy na drugą stronę i kontynuowaliśmy wędrówkę wzdłuż szlaku. Na tym etapie szlak oddala się od rzeki i wiedzie z powrotem na górę skarpy. Następnie pokonaliśmy płaski odcinek terenu, a następnie zgodnie z przebiegiem trasy ponownie zaczęliśmy kierować się w stronę rzeki. Postanowiliśmy skorzystać z okazji i przy niewielkim stawie zrobiliśmy pierwszy postój – na drugie śniadanie.
Dalej droga prowadzi prawym, wysokim brzegiem rzeki, by po chwili stromym zejściem sprowadzić nas do drugiego mostku. I chociaż jego stan wydawał się nawet trochę lepszy niż tego pierwszego, to z uwagi na śliską powierzchnię kłód drewna oraz silny nurt w tym miejscu postanowiliśmy nie ryzykować kąpieli i dalej szliśmy prawym brzegiem. Na właściwy szlak wróciliśmy kawałek dalej mostem drogowym.
Po drodze prowadzone były ożywione dyskusje na różne tematy, panie wymieniały się przepisami (słyszałem co najmniej kilka), a droga mijała nam szybko.
Druga część trasy (za mostem drogowym) była już znacznie bardziej urozmaicona. Co prawda nie było więcej przepraw przez rzekę, ale za to na ścieżce napotykaliśmy niezliczone przeszkody w postaci obalonych drzew. Wiele z tych drzew pokryte było pięknym zielonym mchem. W pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawiać jak na mech mówi się w języku angielskim… Nikt nie mógł sobie przypomnieć… Ale od czego jest nowoczesna technika i telefony z dostępem do internetu! Już po chwili wiedzieliśmy, że mech w języku angielskim to moss. I tu pojawiła się lekka konsternacja… Skojarzyło się to nam z nazwiskiem znanej modelki – Kate Moss. Katarzyna Mech? To nie brzmi zbyt fajnie… I proszę – jak nietypową wiedzę można posiąść na wycieczce…
W pewnym momencie, przy szlaku, zauważyliśmy ślady działalności bobrów. Trochę nas zaskoczyło, że miejsce to było oddalone od wody. Jednak po przejściu kilkunastu metrów ze zdziwieniem dostrzegliśmy na ziemi ślady prowadzące do wody. Ewidentnie zwierzęta te tamtędy ciągnęły młode drzewka do wody.
Nasza grupa wycieczkowa okazała się niezwykle sprawna fizycznie i mieliśmy naprawdę niezłe tempo marszu. Wkrótce dotarliśmy do rozlewiska oraz nieczynnego wiaduktu kolejowego w miejscowości Rutki. Ponieważ mieliśmy spory zapas czasu obejrzeliśmy sobie wiadukt z poziomu gruntu (na filarach widać wyznaczone trasy wspinaczkowe – latem wspina się tam sporo osób) oraz weszliśmy na górę. Ponieważ tu teren nie był już osłonięty od wiatru i zaczęło robić się chłodno udaliśmy się na przystanek kolejowy w miejscowości Borkowo. W momencie, gdy dochodziliśmy w okolicę torów nadjechał szynobus do Gdyni. Szybki bieg i już po chwili byliśmy w środku. Po 40 minutach jazdy wróciliśmy do Gdyni i zakończyliśmy wyprawę.
Dzień uznaję za udany – dobre towarzystwo, piękna pogoda, ruch na świeżym powietrzu. Dzięki za miło spędzony czas!