Jeśli przez jakiś przypadek lub błąd Najwyższego w rachunku dobre uczynki minus winy trafię do piekła, może się zdarzyć, że będzie to Islandia. Zamiast ognia piekielnego smagał będzie mnie wiatr, a zimno przeszywać będzie na wskroś. Zamarzną nawet włosy, a gile pociekną aż do pasa. To będzie kara!
Rajsko piękna, diabelsko zimna i surowa
Islandia jest jak podróż na inną planetę. Moja wyobraźnia przed wyjazdem nie ogarnęła nawet połowy różnorodnych form krajobrazu, które widzi się na tej niewielkiej wyspie. Do dziś jestem ciekawa co mogło zaskoczyć za kolejnym zakrętem, mam apetyt na Góry Kolorowe, daleką północ i chciałabym zobaczyć maskonura. To plan na 2017 rok.
Ale po kolei…
Decyzja o weekendowym wyjeździe na Islandię zapadła w 30 sekund. Bilety lotnicze za 250zł w obie strony ułatwiły też decyzję Wojtkowi i Asi, tak więc do Keflaviku lecieliśmy w składzie 4-osobowym. Termin – druga połowa listopada – nie przeszkadzał nam zbytnio, dawał wszakże większą szansę na zorzę polarną.
Dolecieliśmy…
…gdy było już ciemno. Pani z wypożyczalni ostrzegła o trzymaniu drzwi samochodu, gdy się je otwiera (w ten dzień wiatr wyrwał drzwi od auta dwóm osobom), TV na lotnisku ostrzegło o trudnych warunkach atmosferycznych. Co to oznaczało, dowiedzieliśmy się rozbijając namiot, który w nocy przyklejał nam się do twarzy z powodu silnego wiatru. Ugotować kolacji też się nie dało, zadowoliliśmy się kiełbasą polską z Gzeli i kawałkiem chleba. Noc to jakieś nieporozumienie, spanie na śniegu nawet w puchowym śpiworze 700 cuin – to to nawet dla mnie zbyt drastyczne doznanie, piekielna noc! Choć Piotrek twierdził, że było całkiem ok i rano rześki wyskoczył z namiotu pstrykać zdjęcia. Ja wyskoczyłam i jak zaczęłam skakać, to nie dało się przestać, żeby nie przymarznąć do ziemi.
Poranne widoki
wynagrodziły koszmar minionych godzin w namiocie, przed nami wyłonił się wodospad, miejscami przechodzący w lodospad. Pod wodospadem lodowisko, nad lodospadem śnieg, sople dookoła, istna kraina lodu. Podziwianie, fotografowanie i z powrotem do ciepłego samochodu, by ruszyć w dalszą drogę.
Kolejny punkt to półwysep Dyrhólaey i czarna plaża Vik, z piaskiem przypominającym rozsypany mak i skałami bazaltowymi, poustawianymi w słupki. Nasze rybki ucieszyły się, przywieźliśmy mały suwenir – magmowe kamienie do akwarium.
Po drodze były jeszcze czarne wydmy
i stada islandzkich koników, które wdzięcznie pozowały do zdjęć, no i oczywiście owce, których jest na Islandii 4x więcej niż ludzi. To ta niebiańska część. Niestety w miarę upływu czasu robiło się ciemniej, zimniej i głodno. Polska znów poszła w ruch, zagryzana śląską. Warstwa koszulka + bluza + cienka puchówka + kurtka przeciwwietrzna + kamizelka puchowa dawały jakiś komfort, ale nie dało się zasłonić nosa i buzi, miałam wrażenie, że wiatr przez nos i tchawicę wdziera mi się do samych płuc. Wolałam nie pić, żeby nie musieć sikać na dworzu (stacje nawet co 200km).
Dojechaliśmy
na nocleg w okolicę plaży Stokksnes, na której chcieliśmy zobaczyć rano wschodzące słońce oświetlające góry Vestrahorn. Asia i Wojtek tej nocy pozostali już w samochodzie, my twardo walczyliśmy z zimnem w namiocie. Nie było tak źle…
Rano przy zwijaniu namiotu wiatr powyginał nam stelaż nowego North Face’a. Kawę znów sobie darowaliśmy, na śniadanie kanapki z jakże by czym innym niż kiełbasą. Choć tego dnia był na bogato i dołożyliśmy ser, a nawet przywiezioną z Polski paprykę.
Zdjęcia ze wschodu mówią same za siebie – widoki bajeczne, a najlepsze było to, że na wschód nie trzeba było wcześnie się zrywać, tego dnia słońce wschodziło o 10:16.
Kolejny i jeden z lepszych punktów wyjazdu
to Lodowa Laguna Jökulsárlón. Wiatr przycichł, wyszło słońce, delektowaliśmy się pięknem przyrody. Lodowe bloki w wodzie robią niesamowite wrażenie, przezroczyste, szare i najładniejsze, turkusowe odbijają promienie słoneczne. Warto było przylecieć!
Na deser tego dnia – spacer u podnóża lodowca, poszatkowanego, pełnego szczelin i wyglądającego bardzo groźnie. Na miejscu można wykupić spacer po lodowcu z przewodnikiem, my jednak nie dysponowaliśmy czasem i dodatkowymi 600zł/os.
Jadąc do miejsca noclegowego w okolice gejzerów zobaczyliśmy jeszcze wodospad Skógafoss, który dla odmiany od Seljalandsfoss można było obserwować z góry.
Po ciemku
udało nam się jeszcze odnaleźć gorące źródło Seljavellir, któremu do gorącego brakowało jednak jakichś kilkunastu stopni… Kąpiel w około 20 stopniowej wodzie przy temperaturze powietrza -10 stopni Celsjusza uznaliśmy za mało atrakcyjną, ale wrócimy tu latem. Trochę zawiedzeni wróciliśmy do auta, ale znów okazało się że Islandii bliżej do nieba niż piekła. Przed nami jak malowana pędzlem pojawiła się zorza polarna. Skakaliśmy z radości, zatrzymaliśmy auto na światłach awaryjnych i podziwialiśmy to niesamowite zjawisko przyrody.
Dzięki naszej super miejscówce
noclegowej, byliśmy pierwszymi osobami, które zobaczyły gejzer kolejnego poranka. Piotrek i Wojtek udali się nawet na małą przechadzkę pod Stokkur jeszcze w nocy. My jako zmarźlaki pierwszej kategorii poczekałyśmy do rana i promieni słonecznych.
Wybuchy gejzeru, smrodek siarki i plumkające gorące źródła cieszyły nas jak lizak dziecko. Potem jeszcze styk płyt tektonicznych – euroazjatyckiej i amerykańskiej. Bardzo urokliwe miejsce. Na koniec Reyjkjavik w 45 minut, czyli szybki hot-dog z parówką z baraniego mięsa i powrót do Polski. Głowa pełna pomysłów na więcej, na dłużej i częściej. Islandio, wracamy!
Weekend na Islandii w liczbach:
- Ilość dni: 3
- Ilość przejechanych km: 1500
- Zakres temperatur: od -10 do +5 °C
- Najsilniejszy wiatr: ponad 140 km/h
- Ilość pięknych widoków: 99%
- Ilość zjedzonej kiełbasy: 5kg
- Ilość uczestników: 4
- Ilość strat w ludziach: zero
- Ilość zrobionych zdjęć: 750
- Ceny na Islandii: zabójczo wysokie
Zobacz ofertę naszych wypraw na Islandię!
2 komentarze
Bo ponoć zimno to stan umysłu;)
Moim zdaniem aż tak zimno nie było 😛 powiedziałbym, że rześko 🙂